Ulubieńcy października - & Other Stories, L'Oreal, Maybelline, Wibo

Witajcie po długiej przerwie :) sama nie wiem, kiedy ten czas przeleciał... zgubiłam gdzieś ulubieńców września, ale wracam już do Was i przynoszę swoich październikowych faworytów kosmetycznych :)



Zacznę dziś od jedynej pielęgnacji wśród ulubieńców, czyli kremu do rąk & Other Stories - tak, tak, dobrze widzicie, krem ze sklepu z ciuchami stał się moim ulubieńcem :) Samą markę & other stories poznałam bardziej tutaj, w Danii, ponieważ z tego, co wiem, jedyny sklep marki znajdujący się w Polsce mieści się w Warszawie. Poza tym, że mają przepiękne ubrania niesamowitej jakości, to w swojej ofercie mają bogatą propozycję kosmetyczną. Znajdziecie tam zarówno kolorówkę, jak i dużo pielęgnacji i zapachów.



Krem do rąk ma jedynie 30 ml a jego cena to około 25 złotych - sporo, jak na krem do rąk, ale ponieważ nie mam tutaj w Danii powszechnego dostępu do Rossmanna, a czasem mam ochotę na coś nowego kosmetycznego... skusiłam się i nie żałuję :)
Krem pochodzi z letniej kolekcji Miami Muse, ma przepiękny zapach i świetną nie klejącą konsystencję. Doskonale nawilża skórę i pozostawia na niej delikatny zapach. Bardzo lubię ten krem i aż żałuję, że tej kolekcji już nie ma w sklepie ;)

Przejdźmy do kolorówki - tutaj rządzi tym razem firma L'Oreal Paris i dwa niesamowite produkty do oczu: maskara Paradise Extatic i pojedynczy cień do oczu Infaillible w kolorze 039 Magnetic Coral.


Na amerykańskim You Tube nasłuchałam się sporo o maskarze Lash Paradise od L'Oreal - i chociaż nie trafiła ona na rynek europejski, to pojawiła się u nas wersja Paradise Extatic - moim zdaniem, porównując zdjęcia szczoteczek - możemy mówić o tym samym produkcie. Ciężko mi porównywać formułę, skoro jednej z nich nie używałam, ale Paradise Extatic działa cuda i z tym nie ma co walczyć.
Świetne pogrubienie i wyciągnięcie rzęs - moje wydają się kilka razy pełniejsze i większe. Ta mascara dosłownie skradła moje serce i cieszę się, że ją kupiłam, bo nie zawiodła mnie. Nie osypuje się, nie kruszy i nie skleja. Istne cudo!
Tusz nie jest tani, bo kosztuje około 60 zł a ma tylko 6,4 ml, ale przy tej jakości myślę, że można mu to wybaczyć... i poczekać na promocje albo oferty specjalne ;)


Mam ambiwalentny stosunek do pojedynczych cieni do oczu. Czasem myślę sobie - okej, kupię pojedynczy, bo nie wiem, czy będzie mi w jakimś kolorze dobrze, albo czy przekonam się do niego... innym razem myślę, że to przesada płacić tak dużo za jeden cień, skoro można kupić kilka. I jak tu znaleźć złoty środek?
Nowością w mojej kosmetyczce jest właśnie taki pojedynczy cień L'Oreal z serii Color Infaillible. Wybrałam kolo 039 Magnetic Coral, który oszołomił mnie swoją wielowymiarowością. Dla mnie ten cień to bardziej prasowany pigment. Pięknie odbija światło, dając przy tym złoty, czasem miedziany odcień. Dla mnie jest to cień, który samodzielnie położony na oku daje już duży efekt. Przez to, jak odbija światło, rozblendowany w załamaniu oka daje wrażenie, że nad makijażem pracowaliśmy bardzo mocno, podczas, gdy mówimy o jednym cieniu.
W opakowaniu znajduje się mała "praska", którą dociskamy cień po użyciu, wygładzając go nieco. Osypuje się bardzo delikatnie przy pracy pędzlem, nakładać go można też palcem.
Minusem jest z pewnością dostępność, bo kupiłam go w Danii i chyba nie jest on dostępny w Polsce... może online, sama nie wiem? Cena też nie była mała, bo około 30 złotych, ale to kolejny produkt, który moim zdaniem jest wart tej ceny :)


Korektor pod oczy Instant Anti-Age Maybelline to dla mnie złoto w płynie. Ma świetne krycie, lekką formułę, nie wchodzi w załamania, nie waży się i dobrze ukrywa cienie pod oczami. Z tego, co wiem, jest już w końcu dostępny w Polsce, więc zdecydowanie polecam złapać go i sprawdzić jego możliwości. Ja mam odcień Nude, ale kupiłam już jaśniejszy, który pewnie zimą lepiej mi będzie pasować ;)
Koszt tego cuda to około 45 złotych, czyli kolejny kosmetyk, który do tanich nie należy... W opakowaniu mamy 6,8 ml produktu. Z pewnością można kupić dużo tańsze korektory pod oczy, które mają mocne krycie, ale jeśli chodzi o przewagę Maybelline to zdecydowanie lekkość produktu. To dla niej myślę, że warto zapłacić więcej... i nie obciążać delikatnej skóry pod oczami kolejnymi warstwami kosmetyków ;)


Tego ulubieńca się nie spodziewałam... serio, bo bananowy puder Wibo dostałam od przyjaciółki, która była z niego wybitnie niezadowolona :) - znów sprawdza się stwierdzenie, że każdemu pasuje co innego... bo dla mnie ten puder, w połączeniu z wcześniej omawianym korektorem - to najlepsza opcja zamaskowania moich cieni pod oczami. 
Puder faktycznie ma żółtawe zabarwienie, na opakowaniu jest informacja, że jest półtransparentny i trzeba przyznać to głośno - nie jest to produkt dla każdego odcienia skóry. Jeśli ktoś ma skórę, której kolor ma żółte tony, położenie kolejnej warstwy żółtego kosmetyku sprawi, że nie będzie to dobry efekt. Przy mojej, ciemniejszej karnacji, przypudrowanie okolic oczu tym pudrem sprawia, że cienie pod oczami są mniej widoczne, a obszar ten zyskuje świeżości.
Pudru w opakowaniu znajdziemy aż 5,5 g - jednak przy tym, że używa się go jedynie na małą część twarzy myślę, że jest bardzo wydajny. Kosztuje około 15 złotych.


To wszyscy moi październikowi ulubieńcy - mam nadzieję, że znaleźliście tu coś ciekawego dla siebie i wpadniecie przy kolejnych wpisach :)

M.

Komentarze

Popularne posty